Artykuł
opinia
Nie warto wyrzucać Andriejewa na jego warunkach
Po tym, jak Siergiej Andriejew zaproponował polskiemu MSZ wysłanie kurierem noty z wyjaśnieniami w sprawie „tranzytu” rosyjskiego pocisku manewrującego przez Polskę, naturalne wydaje się zaproponowanie mu w zamian zakupu biletów lotniczych do Belgradu i dalej, z serbskiej stolicy do Moskwy (od wybuchu wojny nie ma bezpośrednich połączeń). To jednak rozwiązanie, którego Rosjanie oczekują.
Polityka programowania trasy pocisków z przelotem nad Polską jest prowokacją. Zachowanie Andriejewa również. Ambasador wie, że do MSZ nie został zaproszony, tylko wezwany. Można również założyć, że z grubsza zna treść konwencji wiedeńskiej. Pamięta jednak pewnie też najgłośniejszy incydent z pociskiem, który miał miejsce w listopadzie 2022 r. Wówczas również dostał wezwanie do MSZ. Dyplomata przeszedł uporczywe 1000 m ze swojej ambasady przy ul. Belwederskiej w al. Szucha, ponieważ w rezultacie upadku w Przewodowie pocisku S300 zginęło dwóch obywateli Polski. „W związku z tym zdarzeniem minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau wezwał ambasadora Federacji Rosyjskiej do MSZ z żądaniem niezwłocznego przekazania szczegółowych wyjaśnień” – czytamy w komunikacie MSZ z 15 listopada 2022. Niestety – pocisk, który wtedy spadł w Polsce, należał do Ukraińców, a Andriejew mógł co najwyżej przyznać, że kilkanaście lat wcześniej wyprodukowano go w Rosji. Rosjanin pamięta również, że tego właściwego, należącego do wojska rosyjskiego pocisku manewrującego, który spadł pod Bydgoszczą później, nie zestrzelono i nie odnaleziono (natrafili na niego przypadkiem w lesie cywile). Co najwyżej pożarto się o niego na linii rząd–wojsko–opozycja.